Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiek snuł się po korytarzach, jak po swoim domu, a przy najlżejszem dotknięciu pada, niby rażony piorunem. — Położymy strażnika obok trupa Pardera, aby widokiem jego nie razić oczu pań.
Uprzednio przeszukali kieszenie zmarłego. Znaleźli stary tombakowy zegarek, który przedstawiał dla nich teraz wielką wartość, mały scyzoryk i masę papierosów, jak przystało na Meksykanina.
Ułożywszy jego trupa obok trupa Pardera, wezwali panie i opowiedzieli im o swym pechu.
— Ten człowiek nie wyglądał wcale na tchórza — rzekła Karja. — Ale sennor Unger udusił go zapewne swemi rękoma marynarza.
— Skądże znowu — odparł Unger. — Może nie posiadał zajęczej duszy, ale był to człowiek zły i miał nieczyste sumienie. A ludzie o nieczystem sumieniu umierają czasami od nagłego lęku. Lecz nie sprzeczajmy się, a zobaczmy, czy ten ptaszek zostawił za sobą otwartą drogę.
Udali się do położonego prostopadle korytarza. Idąc na prawo — stamtąd przybył strażnik — natrafili na otwarte drzwi, prowadzące do drugiego korytarza. Gdy udali się nim, nie zmieniając kierunku, doszli do kamiennej ściany, zamykającej dalsze przejście. Wrócili więc i przeszukali lewą połowę korytarza. Tu powitały ich drzwi, zamknięte na dwa rygle. Odsunęli zasuwy, ale drzwi nie można było otworzyć.
— I te otwierają się tajemnie — rzekł Unger rozczarowany.
— Prawdopodobnie — odparł Mariano. — Szukajmy dalej.

22