Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

napełnione winem. Ztyłu widniały żelazne drzwiczki. I do nich klucz znaleziono. Zamek otwierał się ciężko, więc Alvarez odstąpił nieco, by zebrać siły i uderzyć. Nagle drzwi się otworzyły i padły dwa strzały; dwaj Indjanie runęli na ziemię. Reszta cofnęła się w popłochu, jedynie Alvarez nie stracił zimnej krwi. Schylił się nad postrzelonymi i rzekł sucho:
— Nie żyją. Że też nie przewidziałem strzałów automatycznych. Było ich aż dwa. Odsuńcie trupy.
Oświecając piwnicę latarką, uspakajał swych ludzi.
— Nikt nie usłyszy na górze tych strzałów. Przygotowano je dla obrony, a nie poto, by budziły mieszkańców domu. Zresztą, mamy obydwóch wartowników i broń do dyspozycji. Wejdźmy więc!
Mała piwniczka nie mogła pomieścić wszystkich przybyszów. Ci, którzy do niej weszli, zobaczyli sześć czarnych żelaznych skrzyń. Nikt nie wiedział, poco właściwie buszują tutaj. Wódz nie uznał za potrzebne wtajemniczyć swych ludzi, iż ma zamiar zrabować pięć miljonów.
— Bierzcie skrzynie! — rozkazał.
Do podniesienia każdej trzeba było czterech chłopów naschwał.
— No, jazda, zanieść na podwórze.
Pantera oświetlał drogę latarką podczas, gdy ludzie jego wynosili skrzynie.
— Czy słyszeliście strzały? — zapytał wartowników.
— Słyszeliśmy jakieś głuche uderzenie.
— Czy przeczuwaliście coś podejrzanego?
— Nie.
— Więc chodźcie. Zgaście latarnie i zostawcie tutaj.

183