Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powietrza i światła. Brak im było tego twardego samopoczucia, które mieli mężczyźni, nie tracący ani na chwilę przekonania, że dzień wyzwolenia przyjść musi.
Po długiej, nieskończenie długiej podróży, podczas której nie zatrzymali się ani razu, fale zaczęły pewnego dnia uderzać o pokład coraz wolniej; dał się słyszeć zgrzyt kotwicy, nastąpiła cisza, poczem rozległ się odgłos kroków ze stopni, prowadzących na dolny pokład.
— Teraz zbliża się rozstrzygnięcie — rzekł Sternau. — Lepsze to od tej śmiertelnej niepewności.
Otworzono celę. Wszedł Landola z marynarzami.
— Zdjąć łańcuchy! — rozkazał. — Ale związać ich tak, by nie mogli ani stanąć, ani ruszać rękami.
Zaniesiono jeńców na pokład i ułożono, jak kloce. Po raz pierwszy od długiego czasu oddychali wolnem, czystem powietrzem. Nie głodowali przez ten czas, nie dręczyło ich pragnienie, ale od długich tygodni nie mogli się umyć, uczesać; leżeli w napół przegniłych ubraniach, zjedzonych przez szczury. Wpobliżu stały obie dziewczyny. Były dziś również związane.
Po prawej stronie szumiało morze szerokie, po lewej zaś ujrzeli wyspę, otoczoną rafami koralowemi; o brzegi jej gwałtownie biły spienione fale. Wśród tych raf było tylko jedno wolne miejsce, przez które mógł przepłynąć jedynie dobrze zbudowany statek. Jeńcy niebardzo interesowali się wyspą. Byli przeważnie zajęci oglądaniem załogi statku, która zebrała się na pokładzie z kapitanem na czele.
Landola zwrócił się do jeńców:
— Jesteśmy więc u celu, panie i panowie, wyspa ta ma bowiem być waszem mieszkaniem. Nie dowiecie

148