Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Moje panie, bądźcie łaskawe pójść ze mną. Panawie chcą z wami pomówić.
Nie przeczuwając nic złego, usłuchały. Wyszły z kajuty na ciemny pokład. Tam pochwyciło je dwóch mężczyzn. Gdy wydały przy tem okrzyk przerażenia, Landola skarcił je temi słowy:
— Proszę milczeć i słuchać, co powiem. Panie same i panowie, którzy wam towarzyszą, zachowaliście się tak wrogo w stosunku do mnie i moich przyjaciół, że muszę was trzymać pod strażą. Panowie są już ujęci; obecnie aresztuję was, moje panie.
— Jakiem prawem? — zapytała Indjanka, szybko wróciwszy do równowagi.
— Prawem silniejszego — rzekł z uśmiechem. — Nie wiem, czy mnie panie znają? Nazywam się Landola.
— Landola, pirat morski, — szepnęła przerażona Emma.
— Tak, we własnej osobie, — odparł z rubaszną dumą. — Wszelki opór pogorszyłby tylko wasze położenie. Nie stanie się paniom nic złego; będziecie nawet mogły chodzić po pokładzie, oczywiście pod strażą; ale jeżeli spróbujecie wyłamać się z pod moich rozkazów, towarzysze pań utracą życie. Nie zobaczą ich panie podczas całej naszej podróży; leżą związani pod pokładem. Powiem sennorom, aby nie próbowali nawet sprzeciwiać mi się, w przeciwnym bowiem razie panie stracą życie.
— Cóż się ma stać z nami? — zapytała Karja spokojnie.
— Osadzę panie wraz z panami na bezludnej wyspie, aby was unieszkodliwić. Po drodze włos wam z głowy nie spadnie, żaden z moich ludzi nie dotknie. Wzamian

142