Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc dobrze, nie zaznasz Iitości, — rzekł. — Nie ruszymy palcem, aby złagodzić twe cierpienia.
Schylił się i rozpoczął badanie nieszczęśliwego.
— To kara Boża — rzekł. — Członki masz złamane; za parę godzin ubędzie cię z pośród żyjących.
Sternau przymocował do lass Verdoję, poczem dał znak, aby stojący na górze zaczęli ciągnąć. Przypuszczali, że to Sternau; po chwili, zbliżający się coraz bardziej ryk uprzytomnił im, kogo wyciągają. Wydobywszy Verdoję ze studni, umieścili go na korytarzu, zdjęli lassa i zarzucili napowrót, aby wspiął się po nich Sternau.
— Cóż poczniemy z tym człowiekiem? — zapytał Piorunowy Grot.
— Przyślę kilku Apaczów, — rzekł Sternau — by go umieścili w przednim korytarzu i orzeźwili wodą. Niech tam leży, aż odda życie. A teraz wracajmy na światło dzienne.
Udali się do niewiast i poprowadzili je przez wyważone drzwi ku wyjściu. Gdy Emma w niem stanęła, zatrzymała się nagle, jakgdyby ją ktoś oślepił. Po chwili oczy jej zaszły łzami; wyciągnęła ramiona, aby objąć Sternaua.
— Nigdy, nigdy, póki życia, nie zapomnę, com panu winna.
Bawole Czoło również wyciągnął dłoń do Sternaua.
— Matava-se, — rzekł — jeżeli zażądasz, bym ci oddał życie, usłucham.
Odsunęli się nieco od piramidy, aby mieć wolny widok. Liczba Komanczów zwiększyła się znacznie. Dochodziła do trzech secin. Wszyscy siedzieli na do-

112