Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bogu niechaj będą dzięki! Czy jesteś sama?
— Nie, jesteśmy tu wszyscy czworo.
Teraz zawołał inny głos:
— Wszyscy czworo? A więc i ty, Karjo?
Głos ten ożywił rumieńcem zachwytu blade policzki Indjanki.
— Tak — odparła. — Karja, siostra twoja, jest tutaj.
— Uff! Uff! — rozległ się drugi głos.
Policzki Karji pobladły znowu.
— Czyj to był głos? — zapytał kapitan.
— Znam go — rzekła Emma. — To Niedźwiedzie Serce, Bawole Czoło i Piorunowy Grot, ale gdzie jest Sternau? Nie słyszę go. Czyżbym się przedtem pomyliła?
Piorunowy Grot zapytał:
— Emmo, jak się macie wszyscy?
— Dobrze; teraz już dobrze!
Ktoś zapukał do drzwi i wreszcie odezwał się Sternau:
— Jakże się powodzi memu dzielnemu kapitanowi? Brat o nim zupełnie zapomniał.
— Dziękuję, doktorze, — zawołał Unger. — Trzymam się mocno. Niech pan tylko ukaże nam port, a wylądujemy.
— Zaraz. Mówić będziemy mogli później. Tylko jedno pytanie: Czy Verdoja jest z wami? A Pardero?
— Są wpobliżu i mają za swoje. Pardero i strażnik nie żyją. Verdoja wpadł do studni; złamał kręgosłup i obie ręce, ale jeszcze żyje.
— Co za zrządzenie Opatrzności... — rzekł Sternau. — Trzymaliście się dzielnie. A teraz żwawo do was! Czy ciemno tam w korytarzu?
— Nie. Mamy dwie latarnie.

108