Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Osman Pasza.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wytężą więc uwagę w tym kierunku — dlatego musimy ich zaskoczyć z innej strony. Poświęcimy na to co najmniej jeszcze pięć minut. Czy nie uważasz, że powinniśmy zatoczyć maleńki łuk?
— Tak.
— A więc polegaj na mnie! Twoje ogiery nie potkną się ani razu. Pojedziemy jak po gładkim sufra[1].
Zboczył na prawo i muszę przyznać, że co do porządku jazdy, nie przesadzał. Przytem nie przestawał mówić i ciągnął dalej:
— Myślę o starem przysłowiu, które głosi, że los nicuje suderah[2] człowieka trzy razy dziennie: raz rano, drugi raz w południe, a trzeci wieczorem. Twój los zdaje się zmieniać jeszcze częściej, mianowicie w nocy także dwa razy.
— Jakto?
— Bo tej nocy sam byłeś więziony, i już teraz chcesz innych uwięzić. Tak samo byłeś moim więźniem i po krótkim czasie znów wolny, nie pytając nikogo o pozwolenie!
— W mojej ojczyźnie przysłowie powiada; kto dużo pyta, ten popełnia dużo błędów; w tym wypadku będzie oznaczało: ten nie przebywa murów.

— Tak, ten skok przez mur! Dałbyś dużo za to, żeby zobaczyć te spojrzenia, jakiemi was

  1. stół
  2. ubranie.
42