Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  282  —

— Mniej dzielny, więcej fałszywy i pełen chytrości.
— Zaczekajmy! Zobaczymy jego wojowników!
Wódz minął nas, a wkrótce nadjechali Indyanie, jeden za drugim, w liczbie pięćdziesięciu dwu. W środku wlókł się na starej szkapie Old Surehand z rękami skrępowanemi i nogami przywiązanemi do konia.
Jak on dostał się w ręce Utajów? Wyglądał, jak człowiek cierpiący, nie był jednak przygnębiony. Widok jego świadczył o tem, że zapewne już od kilku dni znajdował się w niewoli, że obchodzono się z nim źle i nie dawano mu pożywienia.
Teraz nie można było nic uczynić w sprawie jego uwolnienia. Musieliśmy Indyan puścić obok siebie bez przeszkody. Postanowiliśmy oczywiście za wszelką cenę wyswobodzić Old Surehanda. Gdy przycichł tętent ich koni, wyleźliśmy z zarośli, ażeby pójść za nimi ostrożnie i popatrzeć, gdzie rozbiją obóz.
Dojechawszy do parku, podążyli nieco dalej jego skrajem północnym i wkrótce pozsiadali z koni. Było widoczne, że zostaną w tem miejscu, wróciliśmy więc do naszych koni, by udać się do wysokiej grupy drzew, gdzie na nas czekać mieli towarzysze.
Istotnie zastaliśmy ich tam. Opowiadanie nasze o Indyanach wywarło na nich ogromne wrażenie. Ciekawi byli oczywiście, co dalej zrobimy, lecz ani ja, ani Winnetou nie zdawaliśmy sobie jeszcze z tego sprawy. Wszystko zależało od tego, w jakim celu Utajowie tu przybyli, co zamierzali uczynić z Old Surehandem i jaka sposobność mogła nam ułatwić ocalenie jeńca.
Przedewszystkiem musieliśmy zaczekać, dopóki się nie ściemni, ażeby móc podejść ich niepostrzeżenie. Tymczasem opatrzył mi Winnetou ranę i znalazł ją w stanie zadowalniającym.
Gdy tylko zapanowała głęboka ciemność wieczoru, ruszyliśmy ku obozowi Indyan, oczywiście nie otwartym parkiem, lecz znowu jego skrajem, a potem skręciliśmy poza róg na prawo. Niebawem ujrzeliśmy kilka