Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  225  —

Zostawiwszy ją przy koniu, udałem się sam do obozu, bo Winnetou był już tam przede mną. Gdy się tam ukazałem, zwróciły się na mnie oczy wszystkich, z czego wywnioskowałem, że na mnie czekali.
— Nareszcie, nareszcie! — zawołał do mnie Cox. — Gdzież wy siedzicie? Jesteście tu potrzebni, bo na porządku stoi sprawa naszego uwolnienia!
Lecz Treskow zaraz mu rzecz wyjaśnił:
— Wpierw pomówimy o waszem ukaraniu!
— Ukaraniu? Cóż myśmy wam uczynili?
— Napadliście nas, pojmaliście, ograbili i tu przywlekli! Czy to nie jest nic? Za to powinna was spotkać kara więzienia.
— Wedle prawa?
— Tak.
— Czy powleczecie nas do Sing-Sing? Spróbujcie tylko!
— Na Zachodzie nie robi się prób, lecz wydaje się wyroki i natychmiast je wykonywa. Sąd zaraz się zbierze!
— My o nie uznajemy!
— A my śmiejemy się z tego! Chodźcie, mr. Shatterhand! Nie odwlekajmy sprawy! Zaznaczam, że tym razem nie powinniście pwodować się swoją humanitarnością, bo oni tego nie warci!
Miał słuszność. Kara musiała nastąpić, lecz nie łatwo było ją obmyśleć. Więzienia tam nie było, a na zapłacenie grzywny winowajcy nie mieli pieniędzy. Gdybyśmy im broń i konie zabrali, narazilibyśmy ich na zgubę, a siebie na zarzut kradzieży. Pozostawała jeszcze chłosta. Co właściwie należy sądzić o tej karze? Jest ona straszna dla każdego, kto nie wyzbył się jeszcze zasad moralnych. Ona może je nawet zniszczyć. Ale ojciec karze rózgą dziecko, a nauczyciel ucznia właśnie dla zbudowania w nim tych zasad. Czy takie dziecko jest gorsze, niebezpieczniejsze i bardziej wyzute z czci, niż zbrodniarz, którego nie wolno bić, chociaż często wysiaduje w więzieniu i nanowo wraca do swego