Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  220  —

tego nie zauważyła, że był związany. Konia jucznego zostawiliśmy byli odrazu w polu, a teraz wyprowadziłem tam także jego i jej wierzchowca, żeby guślarz nie wiedział, że przeszukaliśmy jego rzeczy. Postanowiliśmy to uczynić w nadziei, że znajdziemy coś ważnego dla naszych poszukiwań. Gdy wróciłem do źródła, zastałem Coxa rozmawiającego z Treskowem, który bronił, jak zwykle, swego prawnego stanowiska, gorączkując się bardzo. Na mój widok zawołał:
— Pomyślcie sobie. mr. Shatterhand! Cox żąda, żebyśmy go puścili wolno!
— Ja już sam o tem myślałem. Wasza uwaga nie jest już na czasie.
— Cóż wy na to?
— Na razie nic.
— A później?
— Zrobię to, co Winnetou.
— Obracamy się w kółko. A co zrobi Winnemu?
— Co słuszne.
— Pięknie! Zgoda! Ale prawo mówi...
Pshaw! — przerwałem mu. — Nie jesteśmy prawnikami, lecz przedewszystkiem ludźmi głodnymi. Musimy coś zjeść!
— Wykręcacie się tylko, przypominając porę jedzenia.
— Bynajmniej! Chcę wam tylko pokazać, co zdaniem mojem powinno się stać wedle prawa.
— Co takiego?
— Wczoraj wieczorem jedli trampi, a my nie dostaliśmy nic, teraz my się posilimy, a oni nic nie dostaną. Czy to nie jest stanowisko czysto prawnicze?
— Niech was...! Chciałem powiedzieć: dyabeł porwie! Ja daję szyję, że wy gotowi jesteście puścić wolno tych ludzi!
— Ja się nie zakładam, ale wiem, że stanie się to, co słuszne!
Dawszy nieszczęśliwej kobiecie najlepsze kąski mięsa, zabraliśmy się także sami do jedzenia. Jeńcy nie