Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  218  —

— Mr. Tibo taka, zaczekajcie troszeczkę! Tu w krzakach mieszkają pewni ludzie!
— Przeklęta sprawa! Zapóźno! — ryknął Old Wabble wściekle.
Thibaut cofnął się o kilka kroków i rzekł:
— Kto tam jest w krzaku? Schowajcie strzelbę!
— Kto tu siedzi, to obojętne, a czy schowam strzelbę, czy nie, to wszystko jedno, bo wypali natychmiast, jeśli w tej chwili nie rzucicie noża na ziemię. Liczę do trzech:
— Raz... dwa...
Thibaut odrzucił nóż, usunął się tak daleko, że odgrodził się koniem od niebezpiecznych zarośli i zawołał:
— Schowajcież strzelbę! Wolę nie mieć z wami do czynienia i odjeżdżam!
— Już? Zaczekajcie jeszcze chwilę, kochany przyjacielu!
— Na co?
— Są tu ludzie, którzy chcieliby się z wami przywitać!
— Kto i gdzie?
— Zaraz za wami.
Thibaut odwrócił się szybko, a zobaczywszy nas wszystkich za sobą, niezmiernie się przeraził. Ja przystąpiłem doń i rzekłem:
— Muszę więc bezwarunkowo zginąć? Zdaje się, że mnie jeszcze dobrze nie znacie. A gdybyśmy tak monsieur Thibaut zamienili nasze role?
All devils! Tego chyba nie uczynicie. Przecież ja nie zrobiłem wam nic złego!
— Czy wyrządziliście mi co złego, to rzecz uboczna. Godzicie na moje życie, a to wystarczy. Znacie zapewne prawa, obowiązujące na preryi?
— Ja tylko zażartowałem sobie, mr. Shatterhand!
— Ja z wami także żartuję. Mamy tu jeszcze kilka rzemieni i skrępujemy was taksamo jak trampów.
— Przypuszczam, że na to sobie nie pozwolicie!