Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  203  —

przedostać. Przestrzeń, którą zajmowaliśmy, była bardzo mała, leżeliśmy więc bardzo blizko siebie i nietylko mogliśmy dawać sobie znaki zapomocą dotyku, lecz nawet porozumiewać się słowami.
Niebawem woń pieczonego indyka napełniła powietrze. Trampi raczyli się do przesytu, ale nam nie dali nic.
— Te draby leżą tak blizko siebie, że nie można się między nimi przecisnąć, by im podać posiłek — rzekł Old Wabble. — Niech zaczekają do rana! Jest nadzieja, że do tego czasu nie umrą z pragnienia i głodu; th’ is clear!
Śmierci z głodu i pragnienia nie obawiałem się, gdyż byłem przekonany, że jeszcze tej nocy najemy się i napijemy. Ale Dick Hammerdull, który znowu obok mnie leżał, nie uważając widocznie tej sprawy za błahą, powiedział gniewnie:
— Ładne postępowanie! Ani słowa! Pokażcie mi człowieka, któryby bez odrobiny pokarmu i łyku wody miał ochotę być jeńcem! Co ty o tem sądzisz, stary szopie, Holbersie?
— Jeśli nic nie dostanę, to nie będę mógł inaczej o tem sądzić — odrzekł długi. — Spodziewam się, że wkrótce zmieni się nasze położenie na lepsze.
— Czy się zmieni, czy nie, to wszystko jedno, byleby jak najprędzej ustało! Czy wolno zapytać o zdanie w tej sprawie was, mr. Shatterhand?
— Prawdopodobnie jeszcze tej nocy podjemy sobie indyka — odpowiedziałem. — Nie zaśnijcie tylko i unikajcie wszystkiego, co mogłoby obudzić podejrzenie u trampów!
Well! Będę już teraz spokojny, bo gdzie tylko jest jaka nadzieja, tam wystarczy, żeby ją ktoś zrobił.
Zadowolony z tej bystrej uwagi zamilkł, a drudzy również już się nie odzywali. Pocieszeni tą nadzieją przysłuchiwaliśmy się bez zazdrości, jak trampi smacznie zajadali, bo widzieć tego nie mogliśmy z powodu ciemności.