Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  198  —

lub matki, mając przed sobą tyle dni drogi i wiedząc naprzód, że grozi im niejedno niebezpieczeństwo?
— Nie.
— Dlaczegoż Apanaczka upiera się przy tem, żeby tę kobietę mieć przy sobie? Zapewne skłania go do tego osobny powód?
— Istotnie chciałbym, żeby nie została z tą bladą twarzą, która podawała się za jej męża i przez tyle lat oszukiwała Nainich.
— On jej nie odda.
— To go zmusimy!
— To niemożebne! Apanaczka zapomina, że jesteśmy jeńcami.
— Nie, już nie długo nimi będziemy!
— Czy możemy to oświadczyć trampom? Czy zresztą oniby przyjęli choć na krótki czas skwaw do swego orszaku?
— Nie. Dokąd jednak zabiera ją biały guślarz? Co zamierza z nią uczynić? Jeśli go z nią puścimy, nie ujrzę już nigdy tej, którą uważałem za swoją matkę!
— Apanaczka zobaczy ją jeszcze.
— Kiedy?
— Może już wkrótce. Niech mój brat pamięta o wszystkiem! Guślarz jej nie wyda, trampi jej nie przyjmą, a nam zawadzałaby tylko, nie mówiąc o tem, że sami jesteśmy dzisiaj jeńcami. Jeśli zaś Tibo taka zabierze ją z sobą, odpadnie nam to wszystko i zobaczysz ją wkrótce.
— Ale ta daleka droga będzie dla niej zbyt uciążliwa!
— Z nami musiałaby jeszcze dalej pojechać!
— Tibo taka nie będzie dla niej dobry, ani uprzejmy!
— Nie był takim też w Kaan-kulano, ona się przyzwyczaiła już do tego. Zresztą duch jej rzadko jest przy niej i ona nie odczuwa złości swego towarzysza. Nadto zdaje mi się, że wyruszył w daleką drogę w celu, który wymaga jej obecności, będzie