Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  136  —

Wpatrywał się wciąż jeszcze w Apanaczkę tak badawczo, że młody Indyanin zapytał:
— Czy znasz mnie? Czy widziałeś mię kiedy?
— Musiałem, musiałem cię widzieć, lecz chyba we śnie, we śnie młodości, która już dawno minęła.
Usiłował zapanować nad wzruszeniem, podał Apanaczce rękę i mówił dalej:
— Bądź mi również pozdrowiony! Dzisiaj mam dzień, jakich mało było w mojem życiu!
Wrócił do Winnetou, przy którym ja tymczasem byłem usiadł, i wciąż jeszcze patrząc na Apanaczkę, opadł na swoje miejsce, jak gdyby śnił o swej młodości. Takie zachowanie się jest u Indyan rzadkością i nie podobna go nie zauważyć. Uderzyło też ono Winnetou, zarówno jak mnie, lecz nie daliśmy nic poznać po sobie, choć nas ta scena bardzo zajęła.
Koniom dano wody i podostatkiem zielonej paszy. Uzbierano sporo chróstu i gdy się ściemniło, rozniecono ognisko, a Dick Hammerdull odszedł, by jako pierwszy stanąć na straży u wejścia do doliny. Reszta towarzyszy miała pełnić straż po kolei, jak zwykle.
Wszyscy siedzieliśmy szerokiem kołem przy ognisku. Byliśmy zaopatrzeni w żywność i udzieliliśmy jej trochę Kolmie Puszi, sądząc, że on nie ma nic do jedzenia.
— Moi bracia są dla mnie uprzejmi — rzekł — ale ja mógłbym im także dać mięsa tyle, że nasyciliby się wszyscy.
— Gdzie je masz? — zapytałem.
— Przy koniu.
— Czemu nie zabrałeś go tutaj?
— Bo nie chciałem tu zostać, lecz pojechać dalej. Mój koń stoi w miejscu, bezpieczniejszem od tego.
— Czy nie uważasz tego obozowiska za bezpieczne?
— Dla jednego nie, ale gdy was jest tylu, że możecie wystawić straże, to nie potrzebujecie się niczego obawiać.
Byłbym chętnie wdał się z nim w rozmowę, lecz