Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  115  —

świeżego wypadku, niespokojni jeszcze, omawiali go z iście pierwotnem ożywieniem. Pojawieniem się Tibo taka i Tibo wete najbardziej zaciekawiony był Apanaczka, który ich oboje uważał za swych rodziców i trwał w tem mniemaniu wbrew przeciwnym dowodom z mojej strony. Z wyjątkiem mnie i Apacza wszyscy napierali na niego, żeby się dał przekonać, lecz on milczał i potrząsał głową. Dla mnie i dla Winnetou było to zupełnie zrozumiałem. Bo i cóż on miał odpowiedzieć? My byliśmy dla pary Tibo źle usposobieni, on nie mógł ich bronić, a nie miał dostatecznych powodów do tego, żeby się ich wyprzeć. Nic więc dziwnego, że nie odzywał się ani słowem.
Zebrani snuli rozmaite domysły co do podróży guślarza z żoną aż do Kanzas, zastanawiali się nad powodem i celem tej podróży, lecz nikt nie trafił w sedno rzeczy. Ja i Winnetou bawiliśmy się, słuchając, jak oni wysilali swoją bystrość, sprzeczali się z sobą i wikłali całą sprawę jeszcze bardziej. My nie potrzebowaliśmy wyprowadzać ich z błędu, dlatego musieli się ostatecznie zadowolić zapewnieniem z naszej strony, że nazajutrz udamy się za guślarzem, że wnet wyjaśni nam się niejedna sprawa, która dotąd była ciemna.
Zamierzaliśmy wyruszyć wcześnie, dlatego przygotowano nam nocleg w izbie. Ponieważ niedowierzałem Tibo taka, który mógł w nocy powrócić i wyrządzić jakąś szkodę, przeto radziłem, żebyśmy urządzili straż, jak to było naszym zwyczajem, ilekroć obozowaliśmy w nocy na dworze. Ale Harbour sprzeciwił się temu, mówiąc:
— Nie, sir, ja nie mogę do tego dopuścić. Wy jesteście w drodze i nie wiecie, co was spotka. Może przez cały szereg nocy nie będziecie mogli spać spokojnie. Wyspijcie się więc przynajmniej u mnie porządnie! Mam kowboyów i peonów, którzy za ten zaszczyt, że was widzieli, chętnie obejmą straż.
— Jesteśmy wam bardzo wdzięczni, mr. Harbour — odrzekłem. — Przystajemy na to, lecz pod warunkiem,