Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  320  —

Ale nogą, bo nie jest tego godzien, żebyś go swą ręką dotknął.
— Mój brat ma słuszność! Zatoczę go krokodylom, jak zgniłe ścierwo, którego nie bierze się do ręki. Waleczny wódz Komanczów wył, jak stara baba. Nie usypią mu grobowca ani na szczycie góry, ani na dnie doliny. Jego ludzie nie będą mogli odbywać pielgrzymek, by sławić jego czyny, bo zniknie w żołądkach krokodyli, a ja ustawię tu stos kamienny, na którym będzie napisane: Tu pożarły krokodyle tchórza Tokwi-teya, pojmanego ręką Serca Niedźwiedziego, wodza Apaczów.
Największym zaszczytem dla Indyanina jest to, że nie okaże trwogi, ani nie wyda głosu z siebie nawet wśród największych cierpień. Komancz postąpił niegodnie, jęknąwszy z bólu, dlatego Serce Niedźwiedzie wtrącił go nogą do wody, gdzie natychmiast rzuciły się nań aligatory.
Potem dopomogli wakerzy w ustawieniu stosu kamiennego, na którego największym głazie wyryto wspomniany napis. Następnie udali się do koni, ażeby wrócić do hacyendy. Apacz dosiadł konia jednego z Komanczów.
Gdy hrabia Alfonzo opuścił staw krokodyli, zeszedł z góry, ażeby dostać się do jaskini skarbu królewskiego. Tam znalazł tylko kupę odłamów skalnych, w której z gorączkowem rozdrażnieniem zaczął szukać,ale daremnie. Przypuścił wobec tego, że wszystkie skarby stamtąd zabrano.
Z dzikiem przekleństwem na ustach pożegnał gruzy, ażeby Komancze nie musieli zbyt długo nań czekać. Zaczął wchodzić na północny stok góry, kiedy naraz posłyszał tętent, a potem spostrzegł ośmiu Komanczów, przejeżdżających obok miejsca, w którem ukrył się czemprędzej. Wyszedł z krzaków i zapytał:
— Wy dokąd?
— Uff! Blada twarz! — rzekł jeden z nich. — Jedziemy na dolinę.