Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  501  —

warunkach, w których drudzy czuliby się zupełnie bezpieczni. Właściwie z pewnych przyczyn można było nie obawiać się napadu ze strony starego Old Wabble’a. Przekonanie nasze w tym względzie wzmocniło się, gdy wkrótce potem doniósł nam jeden z kowboyów, iż niebezpieczny starzec odjechał ze swoimi ludźmi.
Konie umieszczono zatem w szopie, a Pitt Holbers wyszedł, ażeby stanąć na straży. My, rozmawiając z sobą, siedzieliśmy dalej przy stole. Nie byliśmy zbyt znużeni, a Fenner pchał nas z jednego opowiadania w drugie, chcąc z naszych przygód usłyszeć jak najwięcej. Szczególnie bawił jego i żonę jego Hammerdull swoim dowcipnym sposobem opowiadania epizodów ze swego życia.
Po upływie dwu godzin wyszedł Hammerdull, ażeby zastąpić Holbersa, który nam doniósł, że wszystko spokojne, że nie słyszał, ani nie widział nic podejrzanego. Upłynęła znowu godzina. Ja opowiadałem właśnie jakąś humorystyczną przygodę, która mi się swego czasu wydarzyła pod namiotem Lapończyka i uważałem tylko na śmiejące się twarze słuchaczy, kiedy Winnetou schwycił mnie nagle za kołnierz i tak silnie w bok szarpnął, że spadłem z krzesła.
— Uff! Strzelba! — zawołał, wskazując w okno.
Równocześnie z jego słowami padł strzał ze dworu, kula przebiła szybę i ugrzęzła w słupie, podtrzymującym powałę. Była przeznaczona dla mnie i byłaby mię ugodziła w głowę, gdyby Winnetou nie był mnie pociągnął na bok. W mgnieniu oka miałem w ręku sztuciec i pobiegłem ku drzwiom, a towarzysze za mną.
Z ostrożności nie otworzyłem drzwi zupełnie, ażeby nie być celem dla drugiego strzału. Odchyliłem je tylko szerzej i wyjrzałem na dwór. Niczego nie zauważyłem. Teraz rozwarłem je całkiem i wyszedłem, a Fenner i towarzysze posuwali się za mną. Zaczęliśmy nadsłuchiwać.