Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  500  —

— Przepraszam was, moi panowie! Żona nakrywa w izbie do innego stołu. Nie sprzeciwiajcie się, lecz zróbcie mi tę przyjemność, żebym mógł wam pokazać, jak chętnie was przyjmuję.
Na to nie można było poradzić. Miał dobre chęci, ulegliśmy więc jego woli. Gdy nas potem żona jego zaprowadziła do środka, ujrzeliśmy na stole wszelakie delikatesy, jakie tylko dać może farma, położona o dwa dni drogi od najbliższego miasta. Zaczęło się więc znowu jedzenie w drugiem, ulepszonem, wydaniu. Przytem wyjaśniliśmy gospodarzowi zagadkowe dla niego zachowanie się Old Wabble’a, a opowiedzieliśmy mu o kradzieży strzelb i ukaraniu go za to. Mimo to nie mógł on pojąć wściekłości starego „króla“. Old Wabble bowiem powinien był nam być wdzięcznym, gdyż właściwie obeszliśmy się z nim bardzo łaskawie. Nie został ukarany, choć wziął udział w kradzieży, prowadząc „generała“ do domu Bloody Foksa.
Tymczasem zrobiło się ciemno. Zaniepokojeni o nasze konie, przedstawiliśmy to farmerowi, on zaś tak nam poradził:
— Jeśli nie chcecie ich zostawić na dworze z powodu Old Wabble’a i jego towarzystwa, możemy je przywiązać w szopie za domem. O wodę i dobrą paszę sam się postaram. Szopa nie jest wprawdzie zamknięta z jednej strony, ale postawię tam na straży człowieka, godnego zaufania.
— My wolimy raczej zaufać samym sobie. Będziemy potem czuwać po porządku; najpierw Pitt Holbers, potem Dick Hammerdull, potem ja, a na końcu Winnetou. Każdy po dwie godziny.
Well, a spać będziecie obok, w drugiej izbie, gdzie każę wam dobrze pościelić. W ten sposób będziecie zabezpieczeni przed podstępnym napadem. Zresztą mam w polu podostatkiem kowboyów, którzy także będą uważali.
Zarządziliśmy te środki ostrożności dlatego tylko, że przywykliśmy mieć się na baczności nawet w takich