Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  496  —

mogę się tylko wtedy uważać za gościa, kiedy jestem zaproszony, że charakter mój nie pozwala mi przyjmować w podarunku tego, co sam zamówiłem i spożyłem w mniemaniu, że za to zapłacę. Widząc, że ja mam także słuszność, przedstawiła mi ona całkiem niespodziewany sposób wyrównania sprawy.
— No, dobrze, — rzekła — wy chcecie mi partout zapłacić, a ja nie mogę przyjąć. Dajcie mi więc coś, co nie jest pieniądzem!
— Co?
— Coś, co dla mnie będzie cenniejszem, niż wszelki pieniądz, a co jako pamiątkę po Old Shatterhandzie będę uważała za świętość, dopóki życia mego stanie. Proszę was o lok waszych włosów.
Odstąpiłem o kilka kroków.
— Lo... lo... lok... odemnie? Czy dobrze słyszałem? Czy zrozumiałem was dobrze, pani Thick?
— Tak, sir, Proszę was o lok waszych włosów.
Mimo tego zapewnienia trudno mi było uwierzyć. Moje włosy i lok z nich! To było śmiechu warte! Muszę jednak zaznaczyć, że na mej głowie rośnie prawdziwy gęsty bór, można mnie, na co pozwalałem często, pochwycić za czuprynę i podnieść w górę, nie sprawiwszy mi bolu. O ile zaś gęste są włosy, o tyle gruby i silny jest każdy z osobna. Kiedy raz za szkolnych czasów powierzyłem je nożycom wielkomiejskiego fryzyera, zawołał ten po pierwszem cięciu: „Do stu piorunów! Nie widziałem jeszcze czegoś takiego! To już nie włosy, to szczeć prawdziwa!“ A teraz prosiła mnie pani Thick o „lok“ tych włosów. Gdyby choć była powiedziała: pęk sznurków! Uważając moje zdumienie za zgodę, pobiegła po nożyczki.
— Pozwoli więc pan? — zapytała potem, szukając wzrokiem odpowiedniego miejsca na głowie.
— No, jeśli naprawdę sobie tego życzycie, pani Thick, to sobie weźcie.
Schyliłem głowę, a chciwa loków staruszka, bo miała już lat sześćdziesiąt, przesunęła po niej badawczo