Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  426  —

dziano. Potem odezwał się donośny, dźwięczny głos komendanta:
— Sterniku, w lewo!
Statek zatoczył krótki zgrabny łuk.
— Żagle w dół, chłopcy!
Płótna wypuściły wiatr i spadły z łoskotem na dół. Statek podniósł się z przodu, potem z tyłu, przechylił się na drugi bok, znów się podniósł i stanął, spokojnie na szerokich kręgach fal, odbijających się od potężnych ciosów mola.
— Hurra, „Swallow“, hurra! — brzmiało z tysiąca piersi. Znano ten znakomity okręt, a przynajmniej słyszano o nim i domyślano się, że pójdzie w pogoń, na którą zwracała się teraz uwaga całego San Francisko.
Przez tłum przecisnęli się dwaj ludzie w ubraniach marynarskich. Wyglądali bardzo rozdrażnieni i wyczerpani. Jeden miał odznaki porucznika marynarki, a drugi sternika.
Nie zapytawszy poprzednio, wskoczyli do próżnej łodzi, założyli wiosła i pośpieszyli ku przybyłemu statkowi. Dowódca jego stał na pomoście i patrzył na nadpływających.
Ahoi! Poruczniku Jenner, czy to wy? A gdzież wasz „L’ horrible“? — zawołał do nich.
— Prędzej spuście linę, albo drabinkę, sir! — odpowiedział Jenner. — Idę do was na pokład!
Schodki spadły, obaj marynarze przybili do nich i weszli na statek.
— Mój sternik Perkins — przedstawił Jenner towarzysza. — Panie, musicie mi w tej chwili pożyczyć swego okrętu! — dodał niemal bez tchu z wielkiego rozdrażnienia.
— Jakto..? Na co?
— Muszę ścigać „L’ horrible’a“.
— Musicie... Nie rozumiem was.
— Ukradziono mi go, porwano, uprowadzono!
Parker spojrzał nań jak na szaleńca.