Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  415  —

— Bo, bo... (Słuchajcie, człowieku! Pytacie dyablo natrętnie)... bo każdy chętnie przyjmuje napiwek.
— Ach tak! Nie wolno więc wam powiedzieć z powodu napiwku?
— Tak.
— A jeśli ja dam lepszy napiwek?
Marynarz spojrzał niedowierzająco na podarte ubranie myśliwca.
— Lepszy? Byłoby wam trudno!
— Ile dostaliście?
— Wynagrodzenie i dolara ponadto.
— Tylko?
— Co tylko? Wam może przez podartą bluzę wpadają do kieszeni dolary?
— Dolary nie. Nie mam pieniędzy, tylko złoto.
— Rzeczywiście? To jeszcze lepsze od pieniędzy.
Rybak wiedział z doświadczenia, że niejeden obdarty górnik posiadał przy sobie więcej aniżeli stu elegantów razem.
— Tak sądzicie? Przypatrzcie się temu nuggetowi!
Sam Firegun podszedł pod latarnię i pokazał rybakowi kawałek wypłukanego złota.
— Do wszystkich dyabłów, sir! Ten kawałek wart między braćmi pięć dolarów — zawołał.
— Słusznie! Dostaniecie go, jeśli mi powiecie to, co chcecie zataić.
— Naprawdę?
— Napewno. Kogo przewieźlicie?
— Dwu ludzi.
— Aha! Myśliwców?
— Nie. Marynarzy w nowych ubraniach.
— Także możliwe. Jak wyglądali?
Rybak podał mu opis, który, pominąwszy ubrania, zgadzał się dokładnie z wyglądem Sandersa i Letriera.
— Dokąd dążyli?
— Na wodę w pobliżu „L’ horrible’a“, który tam jeździ na kotwicach.