Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  405  —

filiżanki“[1], a na jego miejsce wstąpi niejaki Sanders, albo jeśli wolisz „czarny kapitan“.
— Hm, to niezła mrzonka, kapitanie.
— Mrzonka? To będzie rzeczywistość!
Jean Letrier uśmiechnął się nieznacznie.
— A „miss admirał“ zostanie oczywiście sternikiem? — rzekł, godząc się na domniemany żart.
— Pewnie.
— I jak dawniej będzie szastać się po pokładzie?
— Albo nie. Ułaskawimy tę panterę. Zobaczysz.
— A jaką służbę pełnić będzie wierny Letrier?
— Znajdzie się coś i dla ciebie.
— Szkoda tego pięknego domku z kart!
— A gdyby to nie był domek z kart, lecz mocny, pewny i niewywrotny budynek?
Letriera stropił naprawdę poważny i ufny ton jego pana. Spojrzał mu badawczo w twarz i mruknął:
— Hm, na świecie niejedna niemożliwość możliwa, przynajmniej dla takich, jak my.
— Istotnie. Posłuchaj, co ci powiem.
Opowiedział mu, co słyszał przez deski i dodał do tego wnioski i domysły, do których uprawniała go usłyszana rozmowa. Jean się zdumiał.
— A do dyabła! Po tej kobiecie można się czegoś podobnego spodziewać.
— Wykona to. Bądź pewien.
— A my?
— Czy nie powiedziałem ci, że dzisiaj w nocy będę dowodził „L’ horrible’m“?
— Ona będzie się bronić.
— Byłem przedtem jej przełożonym i teraz także nim będę. Ona się nic nie zmieniła. Ukraść okręt ze środka portu w San Francisko, to dla niej nic. Ale nam przyda się to znakomicie. Co za szczęście, że zobaczyliśmy ją i poznaliśmy pomimo przebrania.

Gdy ci tu rozmawiali, przygotowywano się u pani de

  1. Zostanie utopiony.