Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  77  —

— A któż?
— Indyanin.
— Co mówicie? W takim razie to jeszcze bardziej zadziwiające! Tak, są Indyanie, którzy wiedzą, gdzie leży złoto, ale ci wcale nie mają ochoty pouczać o tem białych.
— Ten Indyanin nie korzystał z tych pokładów złota. To był wielki i słynny wódz Apaczów.
— Jak się nazywał?
— Winnetou.
— Do wszystkich dyabłów! Jak zetknęliście się z nim?
— Za pośrednictwem pewnego białego myśliwca, jego przyjaciela, którego zastałem w kopalniach.
— Jak się nazywał?
— Old Shatterhand.
— Ach..!
Nie spodziewający się niczego Edward nie widział, jakie wrażenie wywarły na White’m te nazwiska i mówił swobodnie dalej:
— Spotkałem Old Shatterhanda przypadkiem. Zapytał mnie o moje stosunki, widząc prawdopodobnie, że nie jestem zawodowym poszukiwaczem złota i że nie nadawałem się do tego zajęcia. Opowiedziałem mu szczerze wszystko i wyjawiłem cel mego pobytu w kopalni złota. On zaś wyśmiał mnie najpierw, a potem spoważniał i obiecał sprowadzić mi człowieka, od którego miałem otrzymać dobrą radę. Nazajutrz przybył z Winnetou, który popatrzył na mnie tak, jak gdyby mię chciał wzrokiem przebić, skinął głową Old Shatterhandowi i kazał mi, żebym poszedł z nim. Chodziliśmy prawie cały dzień, przyczem Winnetou badał grunt wszędzie. Dopiero pod wieczór zatrzymał się w jednem miejscu i rzekł:
— Tu może mój młody brat kopać, ale sam, bez nikogo, a znajdzie nuggety i piasek.
Wziąłem narzędzia i zacząłem kopać. Przepowiednia Winnetou sprawdziła się, bo istotnie znalazłem