Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  75  —

Nadszedł nawet ostatni wieczór, a Edwarda nie było. Dziewczynę trapił okropny niepokój, a z doktorem było to samo. Dotychczas były wszelkie szanse po jego stronie, ale rywal mógł się zjawić każdej chwili, a temu należało przeszkodzić. Zdał więc opiekę nad pacyentami asystentowi, a sam opuścił misyę.
Chorzy byli bardzo zadowoleni z przyjęcia Gromana, który był ich aniołem opiekuńczym. Okazując się wobec doktora posłusznym i zupełnie pozbawionym woli, postępował poza jego plecyma całkiem wedle własnego uznania, w tem przekonaniu, że niejeden pacyent, przeznaczony na śmierć przez White’a, będzie mu zawdzięczał życie i mienie.
Opowiadający znowu zamilkł i popatrzył dokoła na słuchaczy. Spodziewał się zapewne pochwał, lecz napróżno, gdyż opowiadanie było dotąd niezbyt zajmujące. Pociągnął więc kilka razy cygara i rzekł:
— Możliwe, że wam się ta historya nie podoba. Uważajcie jednak dalej, bo główna rzecz nastąpi dopiero teraz.
— A tą główną rzeczą będzie pewnie Old Shatterhand? — spytał jeden z obecnych.
Yes! Zgadliście, sir. Ten słynny biały myśliwiec zaraz wystąpi. Otóż doktor White, jak to dopiero co powiedziałem, oddał pacyentów asystentowi, a sam odszedł, gdyż niepokój wypędził go z domu. Wprawdzie był to wieczór ostatniego już dnia z umówionego terminu, ale zostawało jeszcze kilka godzin, w których rywal mógł jeszcze nadejść. Poleciał więc doktor na dworzec, aby tam zaczekać na ostatni pociąg, który miał nadejść od strony kopalń.
Wkrótce też wjechał pociąg, a kto z niego wysiadł? Mister Edouard. Stał już przez chwilę przed wagonem, potem odwrócił się jeszcze raz i ukłonił do wnętrza, jak gdyby się z kimś żegnał, a potem odszedł. Odrazu przystąpił do niego White i rzekł:
— No, przyjechaliście przecież! A zdawało się już, że nie dotrzymacie terminu. Ale główna teraz rzecz