Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  42  —

Są tam setki beczek i kadzi tak wielkich, że możnaby w nich na koniu harcować. A pieniądze! Nie widziałem u niego pieniędzy, ale on ich ma z pewnością pełne wory.
— Jakże on się nazywa?
— Guy Wilmers. Prawda, że wcale dziwne nazwisko? Ale za to właściciel jego jest piękniejszy, mulat wprawdzie, ale chłop jak obraz. Jego żona, którą nazywa Betty, pochodzi z Europy. Jej ojciec mr. Hammer, mieszkał w Arkanzas i dużo tam wycierpiał. Bushheaderzy zamordowali mu córkę...
Zerwałem się na równe nogi.
— Guy Wilmers? Mulat? Fred Hammer, Fred Hammer nazywał się ten człowiek?
— Tak, Fred Hammer, wysoka postać o szerokich plecach z białymi włosami i brodą. Ale czemu o niego pytacie? Czy znaliście tych ludzi?
— Czy ich znałem? Lepiej niźli was wszystkich. Fred Hammer mieszkał koło nas, a jego starsza córka Mary, była moją narzeczoną. Porwali mi ją rozbójnicy, a gdyśmy doścignęli bandę, zabił Kanada-Bill ją i mojego ojca.
— Macie słuszność. Mówimy o tych samych ludziach! Wy więc jesteście Tim Kroner, o którym król naftowy opowiadał tyle dobrego?
— Ja! Po tem nieszczęściu udałem się na preryę, a gdy po latach raz wróciłem, zastałem tam obcych ludzi.
— Fred Hammer sprzedał farmę dobrze, założył potem sklep w St. Louis. Guy Wilmers jeździł w jego interesach i przybył raz nad Coteau, gdzie odkrył naftę. Rozumie się, że wszyscy się tam przenieśli i wiedzieli, po co. Musicie ich odwiedzić, mr. Kroner. Sprawicie im bardzo wielką radość. O tem mogę was zapewnić!
Zounds, niech mnie wezmą na rożen i upieką, jak tę polędwicę bawolą, jeśli zaraz jutro nie wyruszę. Znudziło mi się już Black-Hills, pójdę teraz do czerwonych, do rysiów i do niedźwiedzi. Może mi się uda