Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  16  —

kopyt są najgłębsze; widocznie dźwigał ten koń większy ciężar, niż inne, a zatem zapewne niesie jeźdźca i dziewczynę. Widzicie, że kuleje? Lewa tylna noga stąpa tylko przodem kopyta. Będzie musiał wypocząć, dlatego wszyscy jeźdźcy się zatrzymają.
Well, sir, przyznaję wam słuszność — zauważył ojciec. — Prędzej, naprzód!
— Czekajcie, mister! To byłby straszny błąd. Wyobrażam sobie, że są od nas nie dalej, jak o kwadrans drogi i rozłożyli się już może obozem. Czy chcecie się zdradzić przez konie i zniweczyć cały plan?
— To prawda. Musimy konie zostawić! Ale gdzie? Po drugiej stronie widzicie krzak dzikiej czereśni. Tam spętane nie uciekną pewnie.
Tak się stało. Dalej ruszyliśmy już pieszo. Lincoln szedł przodem, a my z konieczności musieliśmy uznać go za przewodnika. Domysł jego okazał się słusznym, gdyż już niezbyt głęboko w lesie poczuliśmy woń spalenizny, a potem ujrzeliśmy jasny dym, szukający sobie drogi pomiędzy koronami drzew.
Teraz należało unikać wszelkiego szmeru. Szukając osłony za każdem drzewem i przeskakując błyskawicznie odstępy, skradaliśmy się coraz bliżej, aż wreszcie zobaczyliśmy ognisko, a dokoła jedenastu ludzi. Między nimi siedziała Mary, blada jak trup i z głową zwieszoną ku ziemi.
Nie mogłem znieść tego widoku i, nie pytając drugich o zdanie, podniosłem strzelbę.
— Stać! — upomniał Lincoln. — Jednego z nich brakuje...
W tej chwili huknął mój strzał. Człowiek, do którego wymierzyłem, dostał kulą w sam środek czoła. Równocześnie zerwali się tamci na nogi i pochwycili za broń.
— Ognia i na nich! — rozkazał Lincoln.
Do mnie nie odnosił się już ten okrzyk, gdyż odrzuciwszy strzelbę, przyskoczyłem do Mary i ukląkłem przy niej, by jej poprzecinać rzemienie, ściskające jej ręce.