Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  15  —

naście, piętnaście koni! Przechodząc przez ten trop przedtem, widziałem tylko dwanaście. To dowód, że i wasi tędy przejechali i to zaledwie przed kwadransem, bo zgięte źdźbła trawy nie podniosły się jeszcze. Podpędźcie trochę konia, żebyśmy ich czemprędzej doścignęli!
Pośpieszył naprzód tak potężnymi krokami, że musiałem konia puścić kłusem, ażeby nie zostać w tyle.
Las już się dawno był skończył i przeszedł w nizkie zarośla. Teraz wydostaliśmy się na wolną polanę, wchodzącą z preryi w las, jak zatoka. W oddali zauważyliśmy znowu pas grubych drzew, a między nimi a nami podążali trzej jeźdźcy sposobem indyańskim jeden za drugim. Słońce zniknęło i zmrok już zaczął zapadać, lecz mimo to rozpoznaliśmy ich dokładnie. Lincoln podniósł rękę.
— Oto oni. Go on!
Rzucił się naprzód w długich podskokach, przenosząc punkt ciężkości w miarę zmęczenia z jednej nogi na drugą. To jest jedyny sposób na to, żeby wytrzymać długi bieg. Wkrótce zmniejszyła się odległość między nami a nimi, a gdy nas zauważyli i stanęli, już byliśmy przy nich.
— Nareszcie, Timie! — zawołał ku nam ojciec. — Kto jest ten człowiek?
— Mister Abraham Lincoln, którego spotkałem nad rzeką. Chce nam dopomóc. Teraz nie opowiadajcie mi nic. Wiem już o wszystkiem. Jedźmy, żeby jak najprędzej dopędzić zbójów!
— Są już niedaleko i z pewnością rozbiją obóz w lesie. Naprzód, zanim się ściemni, bo potem stracimy ich ślady!
Ruszyliśmy dalej w milczeniu, rozluźniliśmy noże i wzięliśmy strzelby do rąk. Koło pierwszych drzew pod lasem Lincoln się schylił, ażeby trop dobrze zbadać, a po chwili rzekł:
— Zobaczmy tu jeszcze raz, jak sprawa stoi, bo w ciemnym lesie nie da się to rozpoznać. Te odciski