Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  119  —

że jesteś w Hide-spot i że cię tam spotkam, tymczasem wpadam na ciebie tutaj. Co cię wypędziło stamtąd?
— Co mnie wypędziło, to wszystko jedno, kolonelu, ale przywiozłem sobie trochę prochu, ołowiu i tytoniu. Długi Pitt był także ze mną u mr. Winklaya, Irlandczyka. Przyprowadziliśmy stamtąd dwu ludzi, którzy chcą koniecznie widzieć się z Samem Firegunem, czyli z wami.
— Sam Firegun! — zawołał maszynista, przystępując do obcego. — Czy to istotnie wy?
— Tak mnie nazwano — zabrzmiała krótka i prosta odpowiedź.
Mówiący te słowa był mężczyzną rzeczywiście olbrzymiej postaci, którą można było rozpoznać pomimo ciemności. Miał na sobie zwykłe traperskie ubranie. Otaczający cofnęli się trochę z uszanowaniem, usłyszawszy to nazwisko.
Good lack, sir, w takim razie mamy odpowiedniego człowieka, któremu możemy oddać dowództwo. Czy podejmiecie się tego?
— Jeśli wszyscy gentlemani zgodzą się na to.
Ogólny okrzyk zgody odezwał się dokoła w odpowiedzi. Temu słynnemu człowiekowi, którego setki pragnęły spotkać przynajmniej raz w życiu, człowiekowi, który teraz sam zjawił się niespodzianie wśród tych ludzi, musiano z całem zaufaniem powierzyć naczelne dowództwo.
— Oczywiście, że się zgodzą. Zarządźcie zatem wszystko jak najrychlej! Nie mamy czasu do stracenia i musimy się postarać, żeby czerwoni gentlemani nie czekali na nas zbyt długo — rzekł inżynier.
Well, sir, ale pozwólcie mi wpierw pomówić kilka słów z tym mężem. Dicku Hammerdullu, jest jeszcze kto z wami z Hide-spot?
— Niema nikogo, kolonelu! Inni są w domu, albo udali się w góry.
— A jednak musi z wami być jeszcze ktoś, Dicku, gdyż ty, o ile znam ciebie, nie odszedłbyś od czerwonych, nie pozostawiwszy przy nich kogoś na straży.