Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  109  —

jak gdyby na świecie nie było ani jednej skóry czerwonej do przedziurawienia.
— Sprawę chrząszczy i czerwonych skór ja pomijam. Mamy z sobą dwu ludzi, którzy nie znają jeszcze sawanny i musimy im dać wypocząć. Popatrzno, jak gniady Piotra Wolfa (wściekle trudne nazwisko) jak ten gniady sapie, jak gdyby miał w gardle wodospad Niagary! A kasztanowi, na którym wisi Sander, kapie woda z brody. Zatem na ziemię, a o świcie dalej!
Obydwaj obcy, nie przywykli do długiej jazdy, znużyli się rzeczywiście, dlatego natychmiast posłuchali wezwania. Jeźdźcy przywiązali konie do palików na długich lassach, a po spożyciu skromnej wieczerzy i wyznaczeniu straży położyli się na miękkiej murawie.
Rano ruszyli w dalszą drogę. Obaj traperzy byli to ludzie milczący, niechętnie wymawiający choćby słowo ponad niezbędną potrzebę. Nie znajdowano się też teraz w bezpiecznym store, w którym śmiało można zacząć tę lub ową historyę, lecz na sawannie, gdzie ani na chwilę nie wolno zapomnieć o ostrożności, gdzie ciągle trzeba się rozglądać dokoła. Wieść, przyniesiona przez Winnetou, byłaby nawet bardziej gadatliwe języki utrzymała na wodzy. Sander też wstrzymywał się z pytaniami, które mu się przez cały dzień na język cisnęły, a kiedy wieczorem chciał je wreszcie wypowiedzieć w obozie, natrafił na tak zawzięte milczenie towarzyszy, że niezaspokoiwszy ciekawości, owinął się kocem i próbował zasnąć.
Tak odbywali podróż przez kilka dni. Bez słowa na ustach jechali coraz dalej w głąb sawanny, aż piątego dnia pod wieczór Hammerdull, jadący na czele, zatrzymał nagle swojego konia, a w chwilę potem przykucnął w trawie, aby się z widocznem zajęciem przypatrzyć ziemi. Po chwili zaś zawołał:
Have care, Picie Holbersie, jeśli tędy jeszcze bardzo niedawno ktoś nie przejechał, to ci pozwolę, żebyś mię pożarł. Zsiądź i chodź tutaj!