Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  107  —

— Tak, oto i konie! Teraz na siodła i w drogę, mr. Sanderze i... Ale jak was mam nazywać? — zapytał drugiego.
— Nazywam się Piotr Wolf — odrzekł ten.
— Piotr Wolf? Dyabelnie nędzne nazwisko! Byłoby to wszystko jedno, gdybyście się nazywali John, czy Tim, albo nawet Bill, ale wymówienie słów: Piotr Wolf, łamie język i zęby rozpycha. No, wsiadajcie, pojedziemy teraz w las, a potem wydostaniemy się na prerye!
— A gdzie Indyanin? — zapytał Sander.
— Apacz? Gdzie on jest, to obojętne, to nawet wszystko jedno. On wie najlepiej, dokąd ma iść, a ja założę się o moją klacz za capa, że spotkamy go znowu tam, gdzie on uzna za stosowne i gdzie będziemy go najbardziej potrzebowali.
Zakład byłby miał swoją stronę wesołą, gdyż nie łatwo byłby się znalazł człowiek, któryby zechciał dobrze utrzymanego capa postawić w zakład za starą klacz o sztywnych nogach, która na ostrym jak nóż grzbiecie nosiła już pokaźny szereg lat i podobna była raczej do mieszańca kozy z osłem, aniżeli do konia. Głowę miała stosunkowo dużą, ciężką i grubą, ogona zaś wprost nie było widać. Gdzie dawniej zwisał może bujny pęk włosów, tam sterczał teraz w górę krótki kikut śpiczasty, na którym nawet z pomocą mikroskopu nie znalazłoby się było śladów uwłosienia. Podobnie było z grzywą. Jej rolę grały właściwie pasy poskręcanych kołtunów brudnych, które przechodziły po obu stronach szyi w kudły, pokrywające wychudłe ciało. Z trudem stulone wargi świadczyły, że to miłe zwierzę nie posiadało już ani jednego zęba, a małe, chytrze zezujące oczy kazały się domyślać, że usposobienie klaczy wcale nie było uprzejme.
A jednak tylko ktoś nieobeznany z Zachodem byłby się może śmiał z tej starej Rozynanty. Takie zwierzę nosi zwykle jeźdźca przez połowę wieku ludzkiego w potrzebach i niebezpieczeństwach na wietrze i pogodzie, w burzach i zawiejach, w skwarach i ulewach,