Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  101  —

starą i wierną strzelbę z wyrazem przywiązania i miłości.
— Tak, drugiej strzelby, równej tej, nie znalazłby człowiek tak rychło! — rzekł gospodarz, który ze spokojem przypatrywał się zajściu i niewiele troszczył się o dym, napełniający izbę.
— I ja tak myślę, stary rozcieńczaczu wódki! — rzekł Hammerdull z zadowoleniem. — Dobra jest i zawsze pod ręką, ilekroć jej potrzebuję.
Wtej chwili otwarły się drzwi bez szmeru i niepostrzeżenie dla ludzi, siedzących pod oknem, wszedł cichym krokiem człowiek, w którym pomimo traperskiego ubrania poznać było odrazu Indyanina.
Odzież jego była czysta i utrzymana z widoczną starannością, co wśród członków jego rasy jest nadzwyczajną rzadkością. Zarówno bluza myśliwska jak i legginy uszyte były bardzo starannie z miękiej skóry bawolej i opatrzone na szwach frendzlami. Mokassyny ze skóry łosiowej nie miały stałego kształtu nogi, lecz zrobione były z powiązanych z sobą kawałków, wskutek czego oprócz trwałości odznaczały się jeszcze tem, że były bardzo wygodne. Na głowie okrycia nie nie miał, tylko w węzeł związane w tem miejscu bujne włosy ciemne jak turban spoczywały na podniesionej głowie. Syn puszczy gardził osłoną czoła.
Gdy jego ciemne, bystre oko objęło orlem spojrzeniem zgromadzonych, zbliżył się do stołu, przy którym usiadł był Dick. Lecz postąpił przez to najniewłaściwiej, bo traper ofuknął go gniewnie:
— Czego chcesz tutaj czerwonoskórcze? To moje miejsce. Poszukaj sobie innego!
— Czerwony mąż jest znużony, a jego biały brat pozwoli mu spocząć! — odpowiedział Indyanin łagodnym głosem.
— Znużony, czy nieznużony, to wszystko jedno. Nie znoszę twojej czerwonej skóry!
— Ja nie jestem temu winien. Wielki Duch dał mi taką skórę.