Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  96  —

odpowiedzieć. Czego sobie życzycie od Sama Fireguna?
— Niczego takiego, co by mogło dlań być nieprzyjemnem. Przybyłem tu ze Wschodu, ażeby się cokolwiek rozejrzeć po lesie i potrzebuję człowieka, przy którym możnaby coś skorzystać. Sam Firegun jest do tego najodpowiedniejszy, dlatego pytam was, gdziebym się mógł z nim spotkać.
— Być może, że on jest do tego najodpowiedniejszy, ale czy zechce być takim dla was, to jeszcze wątpliwe. Wy nie wyglądacie mi na człowieka, któryby dla niego był stosowny!
— Tak wam się zdaje? Zostawmy lepiej tę sprawę na boku, a wy mi powiedzcie, czy możecie mi dać jaką wiadomość!
Wezwany odwrócił się powoli do kąta, gdzie siedział człowiek, który nie odezwał się był ani słowem, gdy nadjeżdżali obcy.
— Jak sądzisz, Dicku Hammerdullu? — zapytał.
Człowiek ten, pochylony nad swoją szklanką, dotychczas tak dalece poświęcał jej treści swoją uwagę, że ani razu jeszcze nie podniósł oczu na obu obcych. Teraz odwrócił się, odsunął w tył okrycie głowy, jak gdyby chciał swemu rozumowi ułatwić rozsądną odpowiedź i odparł:
— Co ja o tem sądzę, to wszystko jedno. Niech sobie sam znajdzie kolonela!
Odwrócił się znowu i zaczął się wpatrywać w głąb szklanki. Ale przybysz z ciemną brodą, niezadowolony widocznie z tej odpowiedzi, przystąpił bliżej do niego i zapytał:
— Kto to jest ten kolonel, mr. Hammerdullu?
Zapytany obejrzał się powoli ze zdumieniem.
— Kto jest kolonel, to wszystko jedno. Kolonel znaczy pułkownik. Sam Firegun jest naszym pułkownikiem, nazywamy go więc kolonelem.
Pytający nie mógł się powstrzymać od uśmiechu na ten logiczny wywód trapera. Położył mu życzliwie rękę na ramieniu i badał dalej: