Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  95  —

— Może? — rzekł przybysz tonem obrażonego, więc trochę ostro. — Co to ma znaczyć?
— To znaczy, że jestem istotnie mr. Winklay, czasami jednak nie jestem nim, jeśli mi się tak podoba.
— Tak! A teraz czem jesteście?
— To zależy od tego, czego chcecie od mr. Winklaya, sir!
— Najpierw dacie mnie i temu człowiekowi trochę się napić, a potem poproszę was o pewną wiadomość.
— Napić się możecie już teraz. Oto szklanka! A wiadomość dostaniecie także, o ile ją dać potrafię. Wiem, co się należy gentlemanowi.
— Darujcie sobie gentlemana, Winklayu, bo to tutaj niewiele znaczy! — rzekł do gospodarza obcy, odejmując od ust szklankę z ruchem niezadowolenia. — Pytam o sama Fireguna.
— O Sama Fireguna? — zawołał zaskoczony tem gospodarz. — Samuela Strzelbę Ognistą? Czego od niego chcecie?
— To już moja rzecz, jeśliście łaskawi! Słyszałem, że czasem można go u was zastać.
— Hm, tak i nie, sir. Jeśli wy sobie na coś pozwalacie, to i ja mogę sobie na to pozwolić. Wy nie odpowiadacie mnie na moje pytania, to i ja mogę nie odpowiadać na wasze. Tu siedzą ludzie, którzy mogą wam udzielić żądanej wiadomości. Dwaj z nich znają bardzo dobrze tego, o kogo pytacie.
Odwrócił się szybko, aby już więcej nie mówić. Gość zaś, złajany w ten amerykański sposób, zapytał spokojnie wskazanych mu ludzi:
— Czy to prawda, co Winklay powiedział?
Lecz nie otrzymał odpowiedzi. Nieco mądrzej postąpił, zagadując Pitta Holbersa.
— Może będziecie łaskawi odpowiedzieć mi, mr. Milczku?
— Słuchajcie, sir. Nazywam się Holbers, Pitt Holbers, jeśli to sobie zdołacie spamiętać. Jeżeli trzystu naraz pytacie, to oczywiście niewiadomo, kto ma