Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  452  —

takiego nie traktuje się jako zabawki. Niech Apanaczka powie, kiedy się walka ma odbyć?
— Życzę sobie, żeby się zaraz zaczęła. Czy Old Shatterhand godzi się na to?
— Tak — odpowiedziałem.
— W takim razie mam prośbę.
— Jaką?
— Dotychczas poszło wszystko według mojego wyboru — zato muszę dać przeciwnikowi także pewną korzyść.
— Jaką?
— Niechaj ma pierwsze pchnięcie. Nie poczuje mojego noża, dopóki ja nie poczuję jego na sobie.
Na to wtrącił Old Surehand:
— Ja tego nie przyjmuję. Nie jestem chłopcem, którego należałoby oszczędzać. Niechaj nikt nie ma prawa ataku i pierwszego pchnięcia. Old Shatterhand da znak, kiedy ma się zacząć pojedynek, a potem zacznie ten z nas, który zechce.
— To słuszne — potwierdziłem. — Żaden nie ma lepszych warunków od drugiego. Niech Apanaczka pójdzie po nóż swój.
Złożył był broń swoją także tam, gdzie reszta Komanczów, więc teraz poszedł.
— Dzielny chłopak — rzekł Old Surehand. — Musi się go poważać, a przyznam się nawet, że mógłbym go polubić. Szkoda go, rzeczywiście wielka szkoda.
— Jakto?
— Gdyby mnie zmusił do tego, żebym go przebił.
— Hm! Czy jesteście tak pewni siebie?
— Tak sądzę, chociaż wiem dorze, iż przypadek przynosi często coś innego, niż się przypuszcza.
— Całkiem słusznie, i proszę was, żebyście nie spuszczali tego z uwagi. On z pewnością posiada znaczną siłę fizyczną!
— Co do tego, to sądzę, że mogę mu sprostać. Może nie?