Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  438  —

długi, chudy, między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką. Odzież jego była bardzo fantastycznie złożona, napół cywilna a napół wojskowa. U lewego boku miał długą szablę. Gdy przybliżyli się do nas, doszedłem do przekonania, że twarz białego nie mogła budzić zaufania.
Zatrzymali się w pewnem oddaleniu, a biały wykonał łaskawy, niedbały niemal ruch ręką do kresy kapelusza i powiedział:
— Good day, boys! Czego włóczycie się tu po tej przeklętej pustyni, he?
— Wyjechaliśmy się przewietrzyć — odrzekłem.
— Przewietrzyć? To osobliwa przyjemność. Gdybym nie musiał jechać przez Llano, niktby mnie tu nie zaprowadził. Kimże wy właściwie jesteście?
— Jesteśmy boye.
— Odpowiadajcie porządnie i nie żartujcie!
— Nazwaliście nas boyami, więc jesteśmy nimi prawdopodobnie.
— Nonsens! Niemam czasu bawić się w takie figle. Jeśli w dzikim Llanie spotka się kogo, trzeba bezwarunkowo dowiedzieć się, kto to.
— To bardzo słuszne.
— Pięknie! Spotkałem was, a zatem... no...?
— My spotkaliśmy was, a zatem... no...?
— Słuchajcie! Wyglądacie na szczególnego oryginała! Nie jestem zwykle taki zgodliwy, ale chcę raz zrobić wyjątek. Widzicie chyba to, że jestem oficerem?
— Być może.
— Czy słyszeliście kiedy o sławnym Douglasie, o generale Douglasie?
— Nie.
— Co? Nie?
— Nie.
— A więc jesteście zupełnie nieobeznani z historyą Stanów Zjednoczonych.
— Możliwe.
— Otóż ja właśnie jestem tym generałem Douglasem.