Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  7  —

Henryego, oraz jeździł na czarnym ogierze, darowanym mu przez Winnetou. Szczęściem, komendant był tyle skromny na duchu, że nie wpadł na to. Wrócił do namiotu, nie pytając o nic więcej.
Na co on nie wpadł, to mógł odgadnąć któryś z cywilistów, będących prawdopodobnie myśliwcami z Zachodu. To też wsunąłem sztuciec nieznacznie do skórzanego futerału, żeby nie było widać osobliwego zamku; rusznica mniej wpadała w oko. Rozsiodłałem ogiera i puściłem go wolno. Trawy tu wprawdzie nie było, ale pomiędzy wielkimi kaktusami rosło mnóstwo kaktusów „melo“, które dostarczały podostatkiem soków i pożywienia. Mój karosz umiał te rośliny obierać z kolców, nie kalecząc się wcale. Kiedy potem poprosiłem cywilistów, ażeby mi pozwolili przysiąść do nich, odrzekł jeden z nich:
— Chodźcie tylko, sir, i jedzcie z nami, jeśli łaska. Nazywam się Sam Parker, a gdy ten człowiek posiada jeszcze kawałek mięsa, może każdy uczciwy człowiek jeść, dopóki się nie skończy. Macie apetyt?
— Przypuszczam.
— To ukrójcie sobie, ile chcecie. Jesteśmy sami westmani, sir. A wy?
— Ja tułam się też czasami po tej stronie Mississipi, ale nie wiem, czy mógłbym się nazwać westmanem. Dużo potrzeba, aby nim módz być.
Odkrząknął z zadowoleniem i rzekł:
— Macie słuszność, sir, wielką słuszność. Cieszy mnie, że spotykam człowieka skromnego, który zostawszy stróżem nocnym, nie uważa się zaraz za prezydenta Stanów Zjednoczonych. Mało teraz takich ludzi. Jaką macie robotę tu na Zachodzie? Myśliwiec? Nastawiacz sideł? Zbieracz miodu?
— Poszukiwacz grobów, mr. Parkerze.
— Poszukiwacz grobów? — zawołał zdumiony. — To znaczy, że... wy... szukacie... grobów.
— Yes.
— Czy drwicie z nas, sir?