— Tem mniej.
— Więc bądźcie cicho i czekajcie spokojnie;. kiedy wszystko się skończy, powiecie, że nie mogliście mieć lepszego i zręczniejszego pomocnika ode mnie. Th’ is clear.
— Bardzo mnie to ucieszy, ponieważ idzie tu bardziej o nasze życie, aniżeli kiedybądźkolwiek indziej.
Nie wiedziałem rzeczywiście całkiem dobrze, czy mogę mu zaufać, czy też nie. Jego koścista postać nie pozwalała domyślać się w nim dobrego pływaka, a zapewnienia jego miały w sobie pewną chełpliwość. Wiadomem jednak było, że był to człowiek odważny i doświadczony, a mówił tak głębokim tonem przekonania, że trudno mu było nie wierzyć. Zresztą nie było już czasu na dalsze wyjaśnienia, bo doszliśmy do obozu.
Towarzysze niepokoili się z powodu długiej naszej nieobecności. Opowiedzieliśmy im, cośmy widzieli, o czem dowiedzieliśmy się — i objaśniliśmy im nasz plan. Parker i Hawley żałowali, że nie mogli w tem odegrać roli bezpośredniej, ale reszta nic nie powiedziała. Byli całkiem zadowoleni, że nie żądałem od nich narażenia życia. Dosiedliśmy koni i pojechaliśmy na drugą stronę jeziora.
Przybywszy tam, musieliśmy w ciemności przeciskać się przez zarośla, ażeby z otwartej, trawą porosłej preryi dostać się nad wodę, gdzie pozsiadaliśmy z koni i przywiązaliśmy je do drzewa. Po drugiej stronie płonęły obozowe ogniska.
Rosło tu także sitowie. Nacięliśmy go, ile nam było potrzeba, a kilka grubych konarów utworzyło fundament tratwy. Po skończeniu było to dla naszego celu małe arcydzieło. Pod spodem miała tratwa otwory na głowy i cztery skórzane pętle na ręce. Postaraliśmy się także oczywiście o to, ażeby, siedząc pod spodem, można się było swobodnie rozglądać.
Trzeba było zaczynać. Wypróżniliśmy kieszenie i odłożyliśmy wogóle wszystko, co musiałoby ucierpieć przez wodę, a nie było koniecznie potrzebne.
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/120
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 100 —