Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ło długo, a mój zapaśnik oddalił się na znaczną przestrzeń, i nawet przystanął na chwilę, aby się lepiej przypatrzyć pochodowi. Widocznie nazbyt ufał zdolnościom swojej wielbłądzicy. Wykorzystałem ten moment w taki sposób, że nie pędziłem prosto za nim, lecz zboczyłem w kierunku maijeh, nie tyle w celu odcięcia mu odwrotu, bo to było wykluczone, ile dla zbliżenia się chociażby na odległość strzału.
Moi asakerzy zauważyli go, jak również i mnie i, zmiarkowawszy, co się święci, wszczęli straszny krzyk, a on coś im odpowiadał, po czem obejrzał się za mną, a widząc, że go chcę wyprzedzić, przyśpieszył zwierzę nanowo. Teraz dopiero poznałem, jak wspaniałym okazem była biała wielbłądzica, która niosła jak wiatr, w potężnych niedoścignionych skokach! Ażeby dopędzić ją na odległość strzału, o tem mowy nie było. Zmuszałem wprawdzie swego wielbłąda do ostatnich wysiłków, ale to na nic się nie przydało.
Ku memu zadowoleniu Ibn Asl obrał kierunek wprost ku Ben Nilowi. Dlatego też manewrowałem swoim wielbłądem tak, aby zmusić uciekającego do zatrzymania tego kierunku. Ponadto starałem się, o ile możności, zwrócić jego uwagę na siebie, to jest wtył, ażeby zawczasu nie spostrzegł Ben Nila, i w tym celu począłem mu głośno wymyślać, co ślina na język przyniosła, a że powietrze było spokojne,

88