Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ką niecierpliwością śledziłem, czy owo przypuszczenie nie jest... zamkiem na lodzie. Szukać na stepie człowieka, który, Bóg wie, gdzie się obraca, byłoby rzeczą dosyć nierozsądną, a nawet... śmieszną.
Na szczęście jednak, uniknąłem tej nieprzyjemności, bo właśnie spostrzegłem niedaleko, jak poruszyła się trawa, i wielbłąd zerwał się na równe nogi razem z jeźdźcem i frunął jak wypłoszony ptak.
A więc Ibn Asl był właśnie w tem miejscu, jak przypuszczałem. Obecnie umknął jak strzała, zarzucając na plecy flintę i oglądając się na mnie zupełnie tak samo, jak wówczas na Wadi el Berd. Nie mogłem, ani też nie chciałem strzelać za nim; możliwe, że byłbym go jeszcze trafił, choć odległość była wielka.
Zastanowiła mnie ta okoliczność, że Ibn Asl uciekał nie w tym kierunku, jak się spodziewałem, lecz na prawo, jakby właśnie sobie obrał za cel wiadome koryto potoku. Niebawem jednak zagadka się wyjaśniła, bo oto w tej chwili ukazali się tam asakerzy z jeńcami. Ibn Asl więc starał się podjechać, o ile możności, najbliżej, by zobaczyć dokładnie wszystko, a o mnie zdawał się nie troszczyć.
Wiedziałem zgóry, że będzie się trzymał takiej odległości, aby go nie dosięgły kule asakerów, poczem musiał, mojem zdaniem, zwrócić się na lewo, żeby ominąć bagno. Nie trwa-

87