Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przystąpiłem do dowódcy, wyciągnąłem do niego rękę i powiedziałem z radością:
— Mało brakowało, a byłbym cię zastrzelił. Dzięki prorokowi, że tego nie uczyniłem, gdyż śmierć twoją wyrzucałbym sobie do końca życia. Ale ty byłeś temu winien, bo zacząłeś mi grozić, a ja nie jestem do tego przyzwyczajony. Skoro obozujecie pod gacjami, jesteście tymi, których szukam.
Ujął mnie za rękę, lecz posępna zaduma nie zniknęła mu z twarzy. Po chwili rzekł:
— Ty nas szukasz? To kłamstwo! Nikt nie wie, że znajdujemy się tutaj.
— Nazywasz mnie kłamcą, a ja mimo to kuli ci w łeb nie wpakuję. Niech to będzie dla ciebie wystarczającym dowodem, że powiedziałem prawdę i że uważam się za waszego przyjaciela. Jestem pewny, że należycie do Ibn Asla ed Dżazuhr. Czy mam słuszność?
— Na to nie możemy ci odpowiedzieć, gdyż ciebie nie znamy.
— Dasz mi jednak odpowiedź, gdy

116