— Dotychczas nie było... — odpowiedział z zaptich jeden.
— Eh?... więc jakże?... — odezwał się naczelnik.
— Zawszeć on raja.
— Taki cichy i pokorny.
— Pokorni oni są wszyscy.
— Czyś ty pewna, że on tu?... — zwrócił się do cyganki z zapytaniem.
— Widziałam, dżanem, jak tu wszedł i już stąd nie wyszedł, jak od hadżi Dymitra.
— Był więc u hadżi Dymitra? I od niego wprost przyszedł tutaj?... A no... — odezwał się aga i drzwi do szkoły otworzył.
Ukazanie się agi z zaptijami sprawiło przerwanie lekcji, która się właściwie odbywała. Dzieci szeregami na ziemi z tabliczkami w rękach siedziały, a Stanko na tablicy kredą wyrazy pisał i głośno je sylabizował. Uczniowie za nim każdą literę powtarzali. Powstawała stąd wrzawa na tempa. Nagle nastała cisza. Kilkadziesiąt par oczu zwróciło się na agę, który, próg przestąpiwszy, stanął, okiem po dzieciach powiódł i do stojącego obok tablicy Stanka odezwał się głosem rozkazującym:
— Wydaj mi komitadziego Stojana Kriwenowa!
Stanka rozkaz ten ani trochę nie zmieszał. Kroków kilka ku drzwiom, do izby przyległej prowadzącym, postąpił, drzwi te otworzył i przez nie głośno rzucił:
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/93
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —