Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   32   —

— W jakiej nodze? — zawołał gniewnie effendi. — Ciągle wspominasz o tej jakiejś nodze i straszysz, że masz w niej dowody, grożące naszym kapitanom. A przecież, gdybyś je miał, toby ci się lepiej opłacali.
— Już ja poczekam, — zaśmiał się chudy złośliwie. — Jak wybije godzina, to kapitanowie i niekapitanowie opłacać mi się będą. Ale to ciebie nic nie obchodzi. Czy jutro mam tych znowu szpiegować? —
— Koniecznie.
— W takim razie idę spać, bo muszę wstać rano.
Zaledwie drzwi zamknęły się za nim, Abdahan ścisnął pięści i szepnął z nienawiścią:
Idź, idź! przyjdzie niedługo twoja godzina, ale wtedy nic już nikomu nie pokażesz i nikt się tobie opłacać nie będzie. Jak tylko skończę z tymi, zaraz się do ciebie zabiorę. A teraz skorzystam, że mnie żadne ciekawe oko nie widzi i obliczę ostatnie obroty. — Z tymi słowami podszedł do komina. Tutaj ujął w rękę stojącą obok miotłę i starannie zmiótł w jeden kącik rozsypany na żelaznym blacie, stanowiącym podstawę ogniska wszystek popiół Potem nacisnął w jednym rogu ów blat, który podniósł się nieco, ukazując ciemne wnętrze jakiegoś otworu. Abdahan pochwycił blat obiema rękami, odstawił go na bok i z otworu wydobył okutą żelazem skrzynię, przypominającą nieco zwykłe komody bez nóg.