komunikację zewnętrzną, co mi dawało pewną swobodę ruchów.
Nad nami mieszkali dwaj cudzoziemcy, — jeden turek z nad błotnistej Basry, — drugi Pers z wilgotnego Laristanu. Obaj byli cierpiący i przyjechali tutaj, aby wzmocnić płuca świeżym górskim powietrzem, cały więc prawie dzień spędzali w lesie.
Abdahan effendi tak często i z takim naciskiem powtarzał, iż nie żąda odemnie zapłaty, że musiałem mu oświadczyć, iż zapłacę za mieszkanie i utrzymanie tyle, ile tylko sam zażąda. Na to zapewnienie tłusta twarz Abdahana rozjaśniła się najsłodszym, jaki miał w zapasie, uśmiechem, a grube jego wargi wygłosiły następującą mądrą sentencję:
„Muszę się zgodzić, sidi, gdyż wiem, że szlachetni ludzie nie tylko nic od nikogo nie przyjmują, ale, owszem, płacą zwykle więcej, niż od nich żądają.
— Wstrętny człowiek! — zawołał Omar, kiedy bezinteresowny gospodarz zostawił nas wreszcie samych. — Jego chciwość jest jeszcze większa od jego tuszy! Ale my nie damy mu się obedrzeć, sidi? zapłacimy, co się będzie należało, ale ani grosza więcej!
Następnego dnia oznajmiłem Abdahanowi, że wybieram się na polowanie i że zapraszam wszystkich czterech oficerów do towarzystwa. Ale nie-
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/14
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —