Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawę, gdy przeszkodził mu jakiś jeździec, który w pełnym galopie wjechał przez bramę, ściągając na siebie powszechną uwagę. Był to Sępi Dziób.
Zeskoczył z konia i wszedł po schodach na górę, z workiem na grzbiecie. Tu zabiegł mu drogę Alimpo.
— Kim pan jesteś? — wypytywał.
— A kim pan jesteś? — odciął się Amerykanin.
— Jestem Alimpo, kasztelan tego zamku.
— Ach, to wystarczy. Czy można pomówić z mieszkańcami?
— Powiedz pan przedewszystkiem, kim jesteś!
— To zbyteczne. Nie znają mnie przecież. Przynoszę ważną wiadomość.
— Właśnie państwo się zebrali. Ale, drogi przyjacielu, pański stan nie pozwala się panu pokazać.
— Właśnie, że mój stan nakazuje. Ale, nie pozwolę się długo badać. Ustąp pan miejsca!
Oho! Muszę naprzód zapytać, czy mogę pana wpuścić.
— Nonsens. Muszę wejść i kwita.
Sępi Dziób, bez ceremonji odsunąwszy Alimpa, stanął na progu bawialni. Hrabia wyszedł naprzeciw i zapytał:
— Wtargnął pan tutaj. Do kogo?
— Do was wszystkich.
— Kim pan jesteś?
— Nazywają mnie Sępim Dziobem.
Lekki uśmiech zadrgał na twarzy hrabiego. Ten obdartus miał prawo tak się nazwać.
— Skąd pan przybywa?

92