Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem ciekaw, czego chce. Wstajesz? Mam nadzieję, że zostaniesz; będzie ci przyjemnie powitać kolegę i przyjaciela. — Prosić!
Służący oddalił się i wpuścił Kurta, który był w uniformie.
— Pan bankier Wallner? — zapytał.
— To ja, panie poruczniku, — odparł zagadnięty, badawczo przyglądając się przybyłemu, aby wiedzieć, co go czeka.
Kurt miał minę poważną. Zasępił się nieco, skoro zobaczył przyjaciela.
— Ach, drogi Platenie, i ty tutaj? — zapytał. — Dzieńdobry, mój drogi.
— Dzieńdobry — odparł Platen. — Przypuszczam, że chcesz w cztery oczy rozmówić się z wujkiem, więc nie będę przeszkadzać. Ale proszę cię, abyś odwiedził mnie następnie w moim pokoju.
— Chętnie, o ile mi pan Wallner pozwoli.
— Nie potrzebuje pan mego pozwolenia — odparł bankier. I zwracając się do Platena, dodał: — Zresztą, nie pojmuję, dlaczego odchodzisz. Pan porucznik przyszedł zapewne, aby mnie prosić o pożyczkę, której mu nie odmówię, gdyż jest twoim przyjacielem.
Platen zarumienił się z gniewnego zakłopotania i odparł:
— Unger nie potrzebuje pożyczki. Wydaje mi się raczej, że przez wzgląd na ciebie powinienem się oddalić.
— Ach, cóż to znaczy? — zapytał Wallner. — Teraz żądam, abyś został. Nie mam potrzeby lękać się twej obecności.

55