Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie; tylko dwie panie.
— Jednego pana?
— Kwadrans temu był jeszcze, ale niespodzianie zdecydował się wyjechać.
— Koleją?
— Nie. Musieliśmy mu polecić woźnicę Fellera.
— Dokąd?
— Do Kreuznachu.
Kurt kazał sobie opisać tego gościa i doszedł do przekonania, że to był Landola. Zapłacił, wypił piwo i natychmiast udał się do policji.
— Jestem porucznik Unger z Reinswaldenu — oświadczył. — Wiadomo panom, że w Berlinie ścigają pewnego jegomościa — który tam mieszkał pod nazwiskiem Shawa — kapitana amerykańskiej armji?
— Bezwzględnie. Wczoraj otrzymaliśmy list gończy — odpowiedziano.
— Ścigany był dzisiaj w Moguncji.
— Ach, nie może być!
Kurt wymienił gospodę, opowiedział, co mu tam oznajmiono, i zalecił zarządzenie natychmiastowego pościgu. Urzędnik przyrzekł, że uczyni wszystko, co będzie w jego mocy, i natychmiast osobiście udał się do gospody. Kurt zaś pobiegł do urzędu telegraficznego. Telegrafista był coniemiara zdumiony, czytając na głos słowa depeszy Kurta:

W. Pan v. Bismarck, Berlin.
Natychmiast aresztować rosyjskiego kupca futer Helbitowa w jednym z hoteli. Papiery w podszewce kapelusza.
Kurt Unger.


53