Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże uchowaj! Nie robiłem z siebie widowiska.
— Więc co pan nosił?
— Ten ubiór, albo coś podobnego.
Sięgnął do worka i wyciągnął odzież, bliźniaczo podobną do jego ubioru w Reinswaldenie: starą bronzową kurtkę wełnianą i spodnie, które od wielu lat nie stykały się z rękami praczki.
Urzędnik odstąpił o kilka kroków.
— W tych szmatach? Czy jest pan roztropny?
Hm. Dosyć.
— Ale ma pan wszak dosyć pieniędzy, aby ubrać się inaczej!
— Uczyniłem to właśnie.
— To, co teraz pan nosi? To jest jeszcze śmieszniejsze! Nie mogę pana zapewnić, czy nie będzie pan po raz drugi zatrzymany, i radzę panu naprawdę, abyś się przebrał.
— Nie czynię nic złego. Czyż człowiek nie ma prawa ubierać się tak, jak mu się podoba?
— Owszem, o ile nie zakłóca spokoju publicznego.
— No, więc pragnę skorzystać z tego prawa. Jakże tam z celą więzienną?
— Skoro się pan wylegitymował, nic. Jest pan wolny.
— Pięknie. Chcę panu podziękować za przyjemną rozmowę. Czy wie pan, czemu się nie przebieram? Dla przyjemnych rozmów. Jestem figlarzem i nic nie sprawia mi takiego zadowolenia, jak kpiny z innych. Adios, sennor commissario!

136