Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziesięciotalarowe.
— Widziałeś?
— Tak.
— No, to wyjął zpowrotem!
— Nie widziałem.
— Kto on jest?
— Czy ja wiem?
— Dokąd poszedł?
— Powiedział, że musi iść na dworzec.
— To idź, skacz, biegnij, pędź, śpiesz! Musisz go znaleźć!
— Ale poco, Saraleben, poco?
— Musi odkupić swoje spodnie za czterdzieści talarów. Oszukał ciebie.
— Nie; przecież ja jego chciałem oszukać.
— O, Lewileben, jaki z ciebie idjota! Wstydzę się za ciebie.
— Jestem jak Hiob. Dopiero bogaty, a teraz biedny.
— Hiob nie kupował wełny leniwca.
— Być może. Nie było jeszcze wtedy leniwca, Saraleben. Jestem zmęczony, jestem chory, jestem umarły. Mnie już nic nie może uratować, tylko grób. O, czterdzieści talarów! O, wełna leniwca! O, stare spodnie! O, Saraleben! Mój testament spisany — leży tam w skrzyni ślubnej. Tobie zostawiam wszystko, ale wierzyciele nie dostaną ani grosza. Żegnaj! Dobranoc, zły świecie! — — —

∗             ∗
119