Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogę go sprzedać niżej dwanaście talarów i dziesięć srebrnych groszy.
Myśliwy był przyzwyczajony do cen angielskich.
— Tanio — świadczył. — Oto trzynaście talarów.
Sięgnął do worka i wyciągnął olbrzymią sakiewkę, z której wypłacił handlarzowi trzynaście srebrnych talarów.
Sprzedawca był oszołomiony.
— Łaskawy pan — rzekł — otrzymał ten frak o cztery talary za tanio, ale ja żądałem tak mało, bo łaskawy pan chce brać inne jeszcze rzeczy, żeby uzupełnić strój. Czy mam przynieść kamizelkę i spodnie?
— Naturalnie. Ale w nich także muszę wyglądać incognito.
— Więc muszę zapytać, jako co chce łaskawy pan być.
— Jako co? Hm! Szaleństwo! O tem nie myślałem. Za kogo można uchodzić, kiedy się jeździ incognito?
Hm! Czy pan może chce pójść za artystę?
— Artysta? Do pioruna, tak! Do tego akurat się nadaję. Ale ile jest gatunków artystów?
— Naprzód poeta.
— Dziękuję; to głodomory.
— Rzeźbiarz.
— Ci za bardzo kują.
— Komponiści i muzykusy.
Hm! To byłoby nawet niezgorzej. Komponista i muzykus. To mi się prędzej podoba. Jaką musiałbym zatem nosić kamizelkę?

111