Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IV
MASKARADA W MOGUNCJI

W kilka godzin później Sępi Dziób wędrował po ulicach Moguncji i ciekawie oglądał szyldy wystawowe. Wreszcie zatrzymał się przed jakimś domem.
— Sklep ubiorów Lewi Hirsza — mruknął. — Wejdę tutaj.
Skoro otworzył drzwi, przyjął go badawczem spojrzeniem Syn Izraela. Wygląd Sępiego Dzioba nie budził zaufania
— Czego sobie łaskawy pan życzy? — zapytał Żyd.
— Ubrania.
— Ubranie? Całe? Aj waj!
— Naturalnie, że całe, a nie porwane, — rzekł myśliwy.
— Porwane? Boże Abrahama! Czy ja miałbym porwane ubranie dla wielkiego państwa, co przychodzi do Lewi Hirsza, co jest najlepszy tailleur z całej Moguncji, żeby nakupić różnych pięknych rzeczy. Czem jest łaskawy pan?
— To go nie obchodzi.
— Czy pan tutejszy?
— Nie.

108